Popularność elektryka a brak stacji ładowania się potyka
Walka ze smogiem nareszcie dotyczy już nie tylko wysokiej emisji, ale coraz skuteczniej rozwija się poprzez likwidację źródeł emisji niskiej. W końcu też rządy znajdują środki publiczne, by na szerszą skalę wesprzeć konsumentów w staraniach o ograniczenie emisji średniej.
Dla pewności, bo chyba wciąż nie wszyscy to wiedzą, przypomnijmy, iż głównym źródłem niskiej emisji są kopciuchy i inne domowe piece na paliwa stałe – w tym spalanie śmieci. Średnia emisja pochodzi z transportu – publicznego, ale i prywatnych samochodów, wysoka zaś to kominy przemysłowe, w tym elektrownie i ciepłownie. Oczywiście schemat ten jest bardzo uproszczony, ale z pewnością skutecznie uświadamia, gdzie i jakich szukać źródeł zanieczyszczonego powietrza.
A jakie są najświeższe wieści z tych trzech frontów antysmogowej walki? Najbardziej jest ona zaawansowana na tym najwyższym poziomie. W Polsce, przy wykorzystaniu funduszy unijnych, w ostatnich latach znacząco ograniczono zanieczyszczenie powietrza emitowane przez przemysł i energetykę, głównie ze względu na kary i opłaty za emisję, jakie wprowadziło prawo unijne. Coraz lepiej jest także z pieniędzmi i regulacjami prawnymi odnośnie niskiej emisji. Konsumenci wymieniający piece węglowe i na inne paliwa stałe dostają na to dofinansowanie z różnych programów – zwłaszcza na instalacje pomp ciepła i fotowoltaiki. Przyczyniają się do tego także zmiany w prawie: nowa norma energetyczna WT2021 czy samorządowe uchwały antysmogowe.
A w segmencie średniej emisji? Tu normy prawne najpierw ukierunkowane zostały na ograniczenie emisji ze standardowych silników – zasilanych benzyną czy olejem napędowym. Ograniczyło to co prawda emisję szkodliwych związków siarki i dwutlenku węgla, ale nadal groźny pozostał dwutlenek azotu. Poza bowiem źródłem emisji w tym przypadku walczyć trzeba z jej natężeniem – duże zgromadzenie samochodów w miastach czy w korkach na drogach potęguje bowiem to szkodliwe działanie.
Uniknięcie korków i dużego ruchu pojazdów w miastach wydaje się przedsięwzięciem nie do zrealizowania. Dlatego tak ważne jest przestawienie się na transport zeroemisyjny, w którym ogromną rolę odgrywają prywatne samochody elektryczne. Nareszcie od lipca tego roku konsumenci dostali wsparcie finansowe na zakup takich pojazdów, ale nawet miliardy dotacji do wydatków z budżetu domowego to za mało.
Według wielu badań, poza ceną, barierą przy zakupie elektryków jest obawa o małą dostępność punktów ładowania. Według ostatnich badań IHS Markit czas potrzebny na ładowanie e-samochodu zniechęca do zakupu aż 37 proc. konsumentów, 32 proc. – brak dostępności stacji, a 31 proc. wskazuje ograniczony zasięg.
„Rozwijanie sieci i dostępności ładowarek będzie równie ważne jak szybkość ładowania, zasięg zapewniany przez akumulatory czy całkowity koszt posiadania auta z napędem elektrycznym. Aby e-samochody mogły się upowszechniać, poza rozwijaniem infrastruktury branża musi też edukować potencjalnych klientów, zarówno prywatnych, jak i firmy, o różnicy między tankowaniem a ładowaniem. Codzienne użytkowanie pojazdów elektrycznych nie powinno polegać na podróżowaniu od jednej stacji ładowania do drugiej. Elektryki powinny być ładowane w miejscu parkowania, czyli w domach, biurach czy centrach handlowych”, tłumaczy Bartłomiej Jaworski, Senior Product Manager w firmie Eaton.
Na całym świecie, również w Europie, powstają biurowce, kompleksy mieszkaniowe czy galerie udostepniające stacje ładowania aut elektrycznych. Aż 61 proc. konsumentów byłoby bardziej skłonnych do zakupu elektryka, gdyby w miejscu pracy mieli łatwy dostęp do ładowarki. Zapotrzebowanie na takie publiczne stacje będzie rosło szczególnie w miastach, gdzie mieszkańcy mogą nie mieć możliwości zainstalowania ich w garażu i „tankowania” samochodu w nocy.
Przy dojazdach do pracy i w ruchu miejscowym kluczowe jednak pozostanie ładowanie samochodów w domu – zarówno w prywatnych domach jak i w budynkach należących do wspólnot czy spółdzielni mieszkaniowych. To dodatkowy argument za stosowaniem instalacji fotowoltaicznych i w jednym, i w drugim przypadku, które zapewniają moce do ładowania oraz urządzenia do magazynowania energii ze słońca gdy instalacja dostarcza jej w nadmiarze. Dla dysponentów publicznych środków w programach takich jak „Mój Prąd” lub „Czyste Powietrze” – wskazówka, by na listach dotowanych wydatków jak najszybciej znalazły się właśnie punkty ładowania i magazyny energii.
Jak wskazują eksperci, do 2030 roku w Europie liczba publicznych i półpublicznych stacji zwiększy się ośmiokrotnie w stosunku do 2020 roku. Ich rozwijanie to jednak tylko część rozwiązania. Ważne jest również zwiększanie świadomości konsumentów dotyczące faktycznej dostępności sieci ładowarek. W Europie większość z nich znajduje się w prywatnych domach. Osoby nieposiadające elektryka nie znają też lokalizacji publicznych ładowarek, mają więc wątpliwości dotyczące dostępności. Mimo że dostępna obecnie infrastruktura jest wystarczająca, żeby zaspokoić zapotrzebowanie e-samochodów jeżdżących po drogach, właściciel samochodu spalinowego, który nie widzi w swojej okolicy stacji ładowania będzie mniej skłonny do przestawienia się na samochód elektryczny.
Zbigniew Biskupski
Car photo created by frimufilms - www.freepik.com